wtorek, 5 stycznia 2016

Od Mirandy - Quest 5

- Lucek, idziemy- zawołałam, wchodząc na plażę. Niebo przykryte było dzisiejszego dnia szarymi chmurami. Między nimi przeciskały się przyjemne promienie słoneczne, tworzące łunę, co było niecodziennym zjawiskiem o tej porze  roku. Wąż posłusznie  wypełznął za mną. Miałam wrażenie że czegoś mi brakuję. A tak moja torba z którą nie rozstaje się odkąd dorosłam, razem z babcią z nią podróżowałyśmy.
Szybko wróciłam do mojej jaskini. Błądziłam wzrokiem po małym pomieszczeniu. W tym świetle trudno było mi ją dostrzec. Zwłaszcza iż nie miałam dobrze wyostrzonego wzroku. Wreszcie ją dostrzegłam, leżała w kącie. Zlana z otoczeniem. Brązowa, podarta, ale jednak bardzo praktyczna i przydatna. Podeszłam do niej, złapałam ją w pysk i wygramoliłam ją na zewnątrz. Szwy w dole puściły i cała jej zawartość- rozsypała się tuż przed jaskinią, co sprawiło że Lucek dość szybko się ulotnił. Westchnęłam i zaczęłam wszystko zbierać. Co ja mam teraz zrobić? Za pewności z tygodniowego  samotnego pobyty w górach nici. Mój uwagę  przykuł  złożony, lekko z brudzony krwią z mięsa króliczego papier. Nie przypominam go sobie. Zaciekawił mnie. Rozłożyłam go łapami. Okazało się że było to mapa okolicznych terenów. Przy jeden z dróg jednokierunkowych w lesie było zaznaczona krzyżykiem i symbolicznym zniczem [*]  oraz pisało na niej imie osoby tak dobrze mi znanej i tak mi bliskiej- Hati,  moja ukochana ''babcia''.
Czułam dziwną potrzebę wyruszenia w to miejsce. Zwłaszcza ze to dziś mijał rok od tego tragicznego wydarzenia- jak mogłam zapomnieć? To był  znak. To był mój obowiązek.
Jak też  postanowiłam, tak też zrobiłam. Za nie całą godzinę byłam gotowa do drogi. Nie brałam z sobą nic oprócz króliczego uda. Zepsutą torbą zajmę się po powrocie. Nie mówić o niczym Sacramnente, opuściłam tereny sfory i wyruszyłam w moje przeklęte miejsce.
Droga nie zajęła mi nawet pół godziny. Przemieszczałam się bardzo szybko(czytaj.  biegłam) zwolniłam jakieś 5 minut przed przybyciem na miejsce. Zatrzymałam się jeszcze wcześniej przed przybycie na miejsce na dwie minuty, by napełnić swój żołądek przepysznym mięsem z królika. Zauważyłam że ściemniło się jeszcze wcześniej niż wczoraj. Postanowiłam szybko spełnić  obowiązujący mnie czyn i wracać do domu. Zwłaszcza ze teraz... Las stał się podejrzany. Bałam się.
Przyspieszyłam, znów biegłam. Zatrzymałam się. Poznawałam to miejsce. Tamten kierowca która nie panował na nad pojazdem wjeżdżając w moją babcią, dobił do drzewa. Zginął na miejscu. Babcia też.
Drzewa  już nie było, a przyznam że było ogromne i potężne i nie powinno było stać tak blisko drogi. Został nadłamany pień. W miejscu znajdował się krzyż, dwa świeczniki i wieniec kwiatów. Do drewnianego krzyża przybita była blaszka z imieniem i nazwiskiem kierowcy oraz latami jego życia i jakim był wspaniały.  Nie potrafiłam jej czytać. Do moich oczu napłynęły łzy, to wszystko znów miałam przed oczami. To było tak szybko. Byłam dzieckiem i było to najboleśniejsze dla mnie przejście w życiu. Nigdy tego nie zapomnę.
Pomodliłam się szybko i ukłoniłam się. Zawiał zimny wiatr. Nigdy takiego nie  czułam.  Zamknęłam oczy. Czułam jeszcze większy strach. Szybko je po chwili otworzyłam. Przed mną stałam zamazana postać. Spiorunowało mnie  z strachu jeszcze bardziej. Nie wierzyłam. Jej oczy była takie martwe, szare. Zlewała się z tłem.
- Witaj, moje dziecko- zanim się obejrzałam zjawa zjawiła się tez przed mną. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie. Nic z tego nie rozmówiłam.  Czy to był sen? Nie wiedziałam  jak się  zachować i co zrobić.
Zrobiłam kilka kroków  w tył.
- Proszę,  nie bój się mnie- uśmiechnęła się, jej glos był jeszcze bardziej kojący niż za życia. - Zostało powierzone ci coś bardzo cennego. I od ciebie będzie zależeć jego los. - po wypowiedzeniu tych słów, znikła, tak po prostu, rozpłynęła się.
A ja stałam osłupiała. Nie potrafiąca pojąć tego co się przed chwilą stało? O co jej chodziło? Skąd się wzięła. Zdruzgotana i przerażona wróciłam do domu.

                                                                      KONIEC!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz